Babcine metody zawsze skuteczne

1 komentarz

Mam dużo przepisów z rozmaitych notatek, które niejako odziedziczyłem po Babci. Sięgam do nich często, choć niektóre (jak przepis na pieczenie chleba) raczej pozostaną niewykorzystane.
Ostatnio sięgnąłem (choć powiem szczerze i z przykrością, że bez większego przekonania) po przepis rzekomo pomocny w nagminnym zapaleniu spojówki i rogówki.
Pacjentka męczyła się z tym uciążliwym problemem ponad półtora roku. nie pomagały antybiotyki, krople, ziołowe okłady, przemywanie. Ot, problem.
Postanowiłem spróbować sokoterapii zgodnie z Babcinyni notatkami. Pomogło. Przyznam szczerze, że jestem zaskoczony. To znaczy wierzę w przepisy mojej Babci, wielokrotnie dowiodły swojej przydatności. Ale jakoś tak te uciążliwe zapalenia wydawały mi się odporne na coś tak prostego (?!) jak sokoterapia A jednak.
Dla zainteresowanych przepis:
Szklankę kwiatu bzu czarnego zmielić na proszek, wymieszać dokładnie z podwójna ilością miodu gryczanego. Ssać po czubatej łyżce 3 razy dziennie.
Jednocześnie przyjmować połowę szklanki wody z dodatkiem soków (po łyżce stołowej):
– z malin
– z dzikiej róży
– z aronii
– z jagód
Miksturę sokową wypijać trzy razy dziennie, można nią popijać miód z kwiatem bzu.

Kolejne oleje do kolekcji

Dodaj komentarz

Zrobiłem kolejne oleje. Dostałem przepisy od Pacjentów w Zielarni i postanowiłem spróbować. Wszystkie przygotowywałem zalewając zioła gorącym olejem i odstawiając na 10 dni.
Efekty poniżej:
– olej czubrycowy – czubryca do doskonała przyprawa pochodzenia bułgarskiego. Do zrobienia oleju użyłem czubrycy z firmy Dary Natury, która to firma używa cząbru górskiego, zdecydowanie bardziej aromatycznego niż ogrodowy. Jeśli ktoś ma możliwość przywiezienia sobie czubrycy z Bułgarii polecam – tamtejszy klimat i warunki glebowe sprawiają, że jest ona o wiele bardziej aromatyczna. Proporcja czubryca 30 gram, olej z pestek winogron – 250 ml. Wyszedł przepyszny. Zmieszane go ze śmietaną użyłem nietypowo bo do mizerii. Efekt więcej niż zadowalający. Polecam osobom mającym problemy z trawieniem, szczególnie jeśli są związane z zaburzeniami wydzielania żółci.

– olej chilli – 60 gram przyprawy na 250 mililitrów oleju ze słonecznika. W zamierzeniu miał być ostry i taki rzeczywiście jest – choć to kwestia preferencji, mam znajomych którzy jedzą rzeczy tka ostre, że dla mnie osobiście niejadalne. Wczoraj dodałem go w większej ilości do krupniku. Grzeje aż miło. Dobry sposób dla osób, które źle znoszą zimną. Dla mojej żony, która z powodu niskiego ciśnienia ma problemy z marznącymi dłońmi – rewelacja.

– olej ziołowy – po łyżce czubatej zmielonych na proszek ziół: lubczyku, papryki ostrej o słodkiej, imbiru i pieprzu czarnego. Wszystko zalewamy olejem rzepakowym w ilości półtorej szklanki. Smak, hmmm… ciężko określić, taki słono ziołowy, bez rewelacji jak dla mnie. Dziś wieczorem zamierzam użyć go do marynowania mięsa drobiowego.

Krótka przerwa

Dodaj komentarz

Wpis o leczeniu ran z wykorzystaniem miodu zaowocował kilkunastoma mailami. Niestety z przyczyn, nazwijmy to osobistych, na dzień dzisiejszy nie jestem za bardzo w stanie prowadzić korespondencji, zawieszona zostaje również do końca tygodnia działalność Gabinetu Porad Zielarskich.
Wszystkich zainteresowanych przepraszam i proszę o wyrozumiałość. W dwóch – moim zdaniem – najpilniejszych przypadkach odpisałem, reszta korespondencji musi niestety zaczekać.
Poruszę tylko jedną kwestię, okłady miodowe na rany, bynajmniej nie składają się z samego miodu. Powiem więcej – ze względu na zjawisko osmozy, zbyt duże stężenie miodu w roztworze może wręcz być przeszkodą w gojeniu.

Sos i majonezy

2 Komentarze

O dawna w kuchni używam sos wykonywany w następującym połączeniu:
Sos: (podstawowa proporcja)
2 łyżki majonezu
2 łyżki keczupu
1 łyżka musztardy
1 łyżka soku z ananasa
1 łyżeczka runu lub 1 łyżka czerwonego półsłodkiego wina
Proporcje można zmieniać w zależności od potrzeby uzyskania smaku: ostrzejszy – musztarda, łagodny – majonez, kwaskowy – keczup, słodki – ananas
Całość zmieszać dokładnie. Sosu używam do sałatek, surówek, dresingów a nawet zamiast śmietany do przygotowania pure.
Zarówno majonez jak i keczup wykonuję samodzielnie. Dziś będzie o majonezach. W kupnych jest więcej konserwantów, niż ktokolwiek nieobeznany mógłby przypuszczać. To zresztą technologiczna konieczność. Kto myśli, że jest inaczej, niech przygotuje majonez domowym sposobem i postawi go w słoiku na szafce. Zapewniam, że efekt będzie ciekawy – tylko proszę czasem go już wtedy nie jeść!
Opinie o tym, że majonez to tylko kaloryczny dodatek to zarówno prawda jak i mit. Rzeczywiście te sklepowe s niewiele warte. Ale jeśli wykonamy majonez domowym sposobem używając dobrej jakości octu, oleju i musztardy to stanie się zdrowym dodatkiem w naszej diecie.
Duże znaczenie ma tu rodzaj oleju. W grę wchodzą jedynie oleje tłoczone na zimno z pierwszego tłoczenia czyli nierafinowane. Tylko majonez wykonany na takiej bazie będzie posiadał właściwości przeciwzapalne, przeciwmiażdżycowe oraz żółciopędne czyli ułatwiające trawienie.
Testowałem robienie majonezów z następujących olejów:
– oliwa
– olej z pestek winogron
– olej słonecznikowy
– olej z pestek dyni
– olej z orzechów włoskich
W trzech ostatnich przypadkach dodawałem do zrobionego majonezu po łyżce zmielonych ziaren tożsamych z olejem.
Moje wrażenia:
Majonez wykonany z oleju słonecznikowego z dodatkiem zmielonych ziaren słonecznika jest jak dla mnie zbyt gorzki. Jest to goryczka bardzo dominująca, wręcz ciążka do skojarzenia ze smakiem słonecznika. Nie mniej jednak doskonal sprawdził się w przypadku mojego Taty, który po usunięciu woreczka żółciowego ma problemy trawienne.
Majonez z oleju dyniowego z dodatkiem zmielonych pestek z dyni jest doskonały do sałatek i surówek, jest przy tym wyjątkowo aromatyczny.
Majonez z oleju z orzechów włoskich z dodatkiem zmielonych nasion orzecha jest w smaku orzechowo-gorzki, dominujący w połączeniu z surówkami sprawdził się kilkukrotnie u osób mających problemy ze zbyt wysokim poziomem cholesterolu.
Zapraszam do eksperymentów.

Miód na rany

1 komentarz

Dzisiaj o pierwszym przypadku z jakim miałem do czynienia w Gabinecie Porad Zielarskim, zaraz po rozpoczęciu mojej działalności.
Zgłosiła się 84-letnia Pacjentka cierpiąca na owrzodzenia żylakowe podudzi, które objęło obie nogi od połowy stóp do wysokości uda. Były to głębokie zmiany, pacjentka była pozbawiona skóry i warstwy podskórnej na całym zmienionym chorobowo fragmencie nóg.
Leczenie trwało w tym momencie ponad 15 lat (wymaz wykazał gronkowca złocistego), stosowano na zmianę: antybiotyki, Balsam Szostakowskiego, okłady olejowe, ozonowanie, pijawki. Po chwilowej poprawie, następowało każdorazowo pogorszenie. Dodatkowo Pacjentka cierpiała na nadciśnienie i miażdżycę.
Zaleciłem spożywanie mikstury pyłkowo miodowej, którą Pacjentka popijała szklanką naparu z kwiatu kasztanowca.
Jednocześnie rana była 3 razy dziennie przemywana roztworem wodnym na bazie miodu ze spadzi iglastej, na noc natomiast nakładana była maść gojąca.
Efekty były zaskakujące. Już po dwóch dniach zaognione miejsca zmieniły barwę na jaśniejszą a po tygodniu rana przestała się „ślimaczyć”. Po dwóch miesiącach rana zasklepiła się w znacznym stopniu.
Ostatecznie po ponad siedmiomiesięcznej kuracji rana na prawej nodze zagoiła się całkowicie natomiast na nodze lewej pozostały jedynie dwie niewielkie ranki wielkości monet pięciozłotowych, które zagoiły się po podaniu maści ze streptomycyną.
Dlaczego o tym piszę? Otóż miałem dziś rano przyjemność rozmawiać z zaprzyjaźnionym (i dosyć już wiekowym) pszczelarzem. Była to typowa dyskusja o wszystkim i o niczym. I jakoś tak zeszło na zastosowanie miodu w lecznictwie. Usłyszałem dzięki temu ciekawą historię. Zaraz po wojnie, szwagier mojego rozmówcy skaleczył się siekierą w nogę. Rana była dość głęboka i pomimo zdezynfekowania i zszycia ślimaczyła się i nie chciała goić. Poproszono o pomoc radzieckiego lekarza, stacjonującego w okolicy ze swoja jednostką. Zalecił on gotowanie czosnku, odstawianie go na kilka godzin a następnie mieszanie z miodem i okładanie rany. Kuracja okazała się bolesna ale bardzo skuteczna. Rana wygoiła się.
Ta właśnie opowieść z czasów powojennych przypomniała mi moją pierwszą Pacjentkę oraz utwierdziła w skuteczności miodowych kuracji.

Ciekawe działanie różnych wynalazków

3 Komentarze

Na początek życzę wszystkim Czytelnikom dużo zdrowia oraz wszelkiej pomyślności w nowym, 2014 roku.

Tym razem będzie o rozmaitych wynalazkach o których już pisałem ale które wywołały ciekawe reakcje u osób stosujących.

Wino lawendowe – na znajomą podziałało silnie nasennie. Po wypiciu przysnęła przy wigilijnym stole. Takie działanie jest nietypowe. Owszem wino lawendowe według przepisu, który podawałem – ułatwia trawienie, działa rzokurczająco i łagodnie uspokajająco ale tak silnie nasennie? Spotkałem się z tym po raz pierwszy.

Nalewka propolisowa – zgłosił się do naszej Zielarni Pacjent, który po posmarowaniu się na przedramieniu (w celu zaleczenia a raczej zdezynfekowania głębokiego rozcięcia) dostał silnego uczulenie w wyniku którego na przedramieniu pojawiły się bąble przypominające uczulenie. To tylko kolejny dowód na to, jak silnym preparatem jest nalewka z propolisu i jak ostrożnie należy się z nią obchodzić.

Nalewka z eleuterokoka – na jednego z Pacjentów podziałała silnie hipotensyjnie, co jest działaniem – w tym konkretnym przypadku – bardzo rzadkim. Działą pobudzająco, odpornościowo. Znam sobę, która pijąc tylko łyżkę dziennie funkcjonowała „na wysokich obrotach” do wieczora i miała problemy z zasypianiem. To również działąnie nietypowe. Jak widać, może się również zdażyć oddziaływanie „w drugą stronę”.

Konfitury anyżowe – zgłosiła się do mnie Pani cierpiąca od długiego czasu na zalegającą wydzielinę. W ramach preparatu odksztuszającego poradziłem niezawodne konfitury malinowe z miodem spadziowym i mielonym anyżem. Mikstura w tym przypadku wywołała tak silny odruch kaszlu, że Pacjentka miała nie tylko problemy z funkcjonowanie i skarżyła się na bóle okolic przyżebrowych (naciągnięte mięśnie od kaszlu) ale również, mimo spożywania mikstury ostatni raz jeszcze przed 17.00, odruch kaszlu utrzymywał się u niej aż do godziny 23.00, co uniemożliwiało sen. Na szczęście w połączeniu z dużą ilością spożywanych płynów mieszanka szybko okazała się skuteczna i można z niej było zrezygnować.

Ocet estragonowy – moja znajoma po jego spożyciu zrobiła na jego bazie sos) dostała czerwonych plam na szyi i ramionach. Pojawiały się każdorazowo po jego zażyciu. Co ciekawe, używa w swojej kuchni rarówno estragonu jak i rozmaitych octów. Do zrobienia octu estragonowego użyła octu jabłkowego włąsnej produkcji.

Dlaczego o tym piszę? Napewno nie po to by straszyć. Chciałbym tylko pokazać, że raparaty ziołowe, ze względu na swój złożony skłąd, nie tylko leczą, miewają takż eliczne „efekty uboczne”, niekiedy groźne.
Co pozostawiam pod rozwagę wszystkim miłośnikom ziołowych eksperymentów.

Wino lawendowe

1 komentarz

Dzisiaj w ramach porządkowania przedświątecznego w kuchni zlałem do buteleczek (250 ml) wino lawendowe. Często stosuje je jako podarunek dla znajomych w okresie właśnie przedświątecznym.
Kieliszek wypity przed posiłkiem doskonale poprawia trawienie. Polecam raczej wstrzemięźliwość w jedzeniu, jeśli jednak nie potrafimy się powstrzymać, polecam ten specyfik.
Robi się go następująco:

Składniki:
10 łyżek suszonego kwiatu lawendy
5 łyżek suszonego owocu kolendry
3 łyżki suszonego owocu anyżu
2 litry czerwonego wytrawnego lub półwytrawnego wina
250 mililitrów dobrej zbożowej wódki

Całość ziół wsypać do słoika, zlać alkoholami. Zakręcić i odstawić na dwa tygodnie. Po tym okresie przefiltrować wino i rozlać do butelek.

O miodach celem wyjaśnienia – fakty i mity cz. 2

Dodaj komentarz

Faktów i mitów o miodach ciąg dalszy.

Tylko miód płynny jest prawdziwy – MIT.
Prawdziwe miody rzeczywiście początkowo mają formę płynną (przypominającą bardzo gęsty olej), który nazywany jest patoką. Jednak z czasem miody zaczynają się krystalizować czyli „gęstnieć” zmieniają swoją konsystencję do stałej, przypominającej smalec o barwie od białej do ciemnobrązowej.
Jest to proces całkowicie naturalny i właśnie on świadczy o wysokiej jakości miodu. Pamiętajmy, prawdziwe miody muszą ulec krystalizacji i ta sytuacja nie powinna nas w żaden sposób niepokoić. Natomiast podejrzane są miody, które np. późną jesienią czy zimą nadal pozostają w stanie płynnym.
Prawdopodobnie zostały one podgrzane do zbyt wysokiej temperatury a co za tym idzie straciły swoje właściwości.

Miód się scukrzył – MIT.
Miód się nie cukrzy tylko krystalizuje, patrz punkt wyżej.

Miód jest grudkowaty co świadczy, że jest w nim cukier – MIT.
Świadczy o to dużej zawartości glukozy oraz małej zawartości wody. Można więc powiedzieć, że mamy tu do czynienia z większą ilością „miodu w miodzie”.

Miodu nie wolno podgrzewać do temperatury wyższej niż 40 stopni Celsjusza – PRAWDA.
W tak podgrzanym miodzie następuje rozpad pszczelich enzymów i substancji aminokwasowo – białkowych zawartych w miodzie. Staje się on tym samym jedynie zlepkiem cukrów prostych i traci swoje cenne właściwości.

Miodu nie trzeba zalewać wodą – PRAWDA.
Rzeczywiście nie trzeba. Można go spożywać bezpośrednio, utrzeć z ziołami, rozpuścić w soku lub jogurcie (mleku). Pamiętajmy jednak, że miód rozpuszczony w wodzie i odstawiony na dwie godziny zwiększa swoją wartość antybiotyczną ponad dwustu krotnie.

Herbata ziołowe można słodzić miodem – PRAWDA.
Niektóre mieszanki ziołowe do przygotowywania naparów lub odwarów są rzeczywiście niezbyt smaczne. Warto je w takich przypadkach słodzić miodem. Co więcej, słynni zielarze tacy jak ojciec Grzegorz Sroka czy ojciec Czesław Klimuszko często zalecali wręcz słodzenie miodem mieszanek ziołowych stosowanych w schorzeniach układu krążenia labo układu moczowego.
Natomiast absolutnie nie zaleca się słodzenia cukrem mieszanek ziołowych.

Miód nie może być stosowany w cukrzycy – MIT.
Oczywiście każdy organizm jest inny ale większość diabetyków może z powodzeniem stosować miód – oczywiście w rozsądnych ilościach. Z pewnością będzie on zdrowszy od licznych sztucznych słodzików, szczególnie tych w tabletkach, pełnych wypełniaczy.
Badania wykazały, że miód nieznacznie wpływa na podniesienie poziomu cukru we krwi w porównaniu z taką samą ilością np. fruktozy, ryżu, jabłek czy ziemniaków.

O miodach celem wyjaśnienia – fakty i mity cz. 1

1 komentarz

Miało być o soku z buraków ale co tam. Skoro mój wpis wywołał takie reakcje to czuje się w obowiązku wyjaśnić pewne kwestie. Może przyda się to nie tylko piszącym ale i innym osobom nie do końca zorientowanym w kwestii hodowli pszczół.
Nie jestem pszczelarzem ale co roku pomagam w zaprzyjaźnionych pasiekach. Poza tym jako praktykujący apiterapeuta staram się dowiedzieć jak najwięcej na temat gospodarki pasiecznej i sposobów pozyskiwania produktów pszczelich.
Może więc wyjaśnię kilka kwestii, które budząc kontrowersje również wśród wielu Klientów mojej Zielarni.
Na początek kilka wyjaśnień w kwestii produkcji.

Cena
Cóż, zawsze można samemu założyć pasiekę i sprzedawać miód w ceni cukru. Mamy demokrację i nikt tego nie zabroni. Tym jednak, którzy planują tak zrobić proponuję mały staż w jakiejkolwiek pasiece, będą się mieli okazję przekonać jak wiele pracy i zaangażowania wymaga prowadzenie pasieki.
Zresztą pszczelarz nie jest instytucją charytatywną, na miodzie zarabia. To chyba normalne, przecież każdy z nas otrzymuje wynagrodzenie za swoja pracę.
A poza tym, jeśli dla kogoś mercedes jest za drogi to jeździ starym oplem. Analogicznie. Jeśli miód jest za drogi, kupujemy cukier lub pijemy gorzkie. Nie ma obowiązku słodzenia miodem. Więc taki argument jest po prostu niepoważny.
Poza tym pamiętajmy, że pszczoły ot tak po prostu nie przynoszą miodu do słoików. Trzeba pszczół doglądać, podkarmiać, podawać leki, miód w odpowiedniej porze wybrać, wywirować, przelać do słoika (słoik, nakrętki i nalepki tez kosztują).
Nie ma też pewności, że w danym roku uzyskamy dużą ilość miodu, zależne jest to od kwitnienia roślin i pogody w okresie kwitnienia.
Myślę, że przedstawiłem to w miarę zrozumiale.

Cukier
To oczywiste, że pszczelarze podają pszczołom roztwór cukru (tak zwaną pożywkę). Pamiętajmy, że pszczoły nie noszą miodu dla nas. Noszą go dla siebie, by mieć pokarm na zimę.
Dla nie zorientowanych – pszczoły nie przesypiają zimy jak niedźwiedź, muszą więc coś jeść.
Więc skoro pszczelarz wybrał im miód (czyli jedzenie), to musi teraz zapewnić im jakiś pokarm na zimę. Jest to jego obowiązkiem.
Przecież późną jesienią kwiaty już nie kwitną i nie nektarują, więc pszczoły nie mają skąd pozyskać pożywki.

Rodzaje miodów
Pasieki dzielą się na dwa rodzaje:
Stacjonarne – ule stoją w jednym miejscu np. w ogrodzie, bądź na pasiece w polu czy pod lasem.
Wędrowne – ule ustawione na specjalnych przyczepach są wywożone na tereny kwitnienia roślin miododajnych.
Oczywistym jest, że większą szansę na uzyskanie szerokiej gamy miodów, będzie miała pasieka stacjonarna.
Nie wszyscy jednak mają czas, możliwości czy chęci by wywozić pszczoły na pożywki. Nie zmienia to jednak faktu, że Klienci pytają takich pszczelarzy o różne miody, niekiedy rzadko występujące jak np. miód wrzosowy.
Taki pszczelarz albo odeśle klienta do znajomego pszczelarza, który taki miód pozyskał albo odkupi od niego kilka słoików miodu by poszerzyć swoją ofertę. Poinformuje o tym Klienta.
Dlatego nie dziwi mnie posiadanie różnych odmian miodu zrzez jednego pszczelarza. Natomiast za podejrzany uznał bym fakt, że pszczelarz posiada pasiekę stacjonarna i dysponuje wszelkimi rodzajami miodu (od rzepakowego po wrzosowy) i tłumaczy, że są to „jego” miody.

w najbliższym czasie postaram się opisać kilka kwestii związanych z samym miodem.

O mnie – artykuł z „Poradnika Uzdrawiacza”

4 Komentarze

Babcine metody

Magister Arkadiusz Ciołkowski jest absolwentem Wyższej Szkoły Pedagogicznej w Częstochowie. Ukończył również prestiżowy kurs w Instytucie Roślin i Przetworów Zielarskich w Poznaniu. Jego specjalność to tradycyjne ziołolecznictwo, apiterapia – leczenie miodem i produktami pszczelimi – oraz argilloterapia czyli wykorzystanie leczniczych właściwości glinki.

Wszystko dzięki babci
Zawsze podkreśla, nie zostałby zielarzem, gdyby nie jego babcia.
– To było dla mnie takie oczywiste – śmieje się dzisiaj – jeśli ktoś rozciął rękę, zatarł oczy czy po prostu bolał go brzuch, a może krowa miała wzdęcia przychodził do mojej Babci. A ona wiedziała, że na rany jest liść babki na żołądek majeranek albo mięta, na nerki ocet jabłkowy a dla małych prosiąt mleko z dodatkiem miodu.
Dopiero z czasem zorientował się, że jej wiedza wcale nie jest oczywista.
– Wpadła mi w ręce „Apteka natury” Jadwigi Górnickiej – wspomina pan Arkadiusz – Czytając rozdział o occie jabłkowym czułem się, jak bym słuchał Babci. Wtedy zrozumiałem, jaką była mądrą i wyjątkową kobietą.

Droga ku zielarni
Zaczął bliżej interesować się ziołolecznictwem. Najpierw spisał babcine rady, potem sięgnął do książek. Receptury ojca Grzegorza Sroki czy księży Bonifratrów okazały się znakomitym rozszerzeniem posiadanej wiedzy. W międzyczasie ukończył studia i postanowił zrealizować swoje marzenie – otworzyć sklep zielarski. By spełnić wymagania prawne ukończył „Kurs towaroznawstwa zielarskiego” w Poznaniu. Tam też zapoznał się ze fachowymi pozycjami, autorstwa m.in. doc. Ożarowskiego czy prof. Muszyńskiego.
Sklep zielarski w którym przyjmuje od prawie sześciu lat mieści się w Kluczborku, małej miejscowości w województwie opolskim. Jednoczesne prowadzenie sklepu i udzielanie porad ma wiele korzyści. Pozwala być na bieżąco z wciąż rozwijającym się rynkiem leków ziołowych a także – co najważniejsze – ułatwia pacjentom zakup zaleconych ziół, miodów czy suplementów diety niezbędnych w dalszej terapii. Jednocześnie jest doskonałym miejscem na wymiany opinii z ludźmi – jak pan Arkadiusz – zainteresowanymi ziołami, dietą oraz zdrowym trybem życia.

W kręgu porad
Przyjmuje codziennie, jednakże dobrze jest – w celu uniknięcia oczekiwania – telefoniczne umówienie się. Chcąc zaoszczędzić czasu i wysiłku pacjentom mieszkającym na drugim końcu Polski od kilku miesięcy pan Arkadiusz udziela również porad listownie. W takim przypadku konieczna jest szczegółowa rozmowa telefoniczna lub kontakt przez internet. Nie diagnozuje chorób uważając, że służy do tego specjalistyczny sprzęt medyczny a on sam nie posiada odpowiednich zdolności bioenergoterapeutycznych. Zgłaszają się więc do niego Pacjenci z konkretnymi chorobami. Najczęściej są to przypadki „dnia codziennego”, wytwory dzisiejszej cywilizacji – stres, bezsenność, alergia, wrzody, anemia oraz – niestety coraz częstsze – choroby nowotworowe. Ale zdarzają się też dolegliwości rzadsze – rany żylakowe, padaczka, choroba Bürgera, zapalenie przydatków. Jak sam opowiada:
– Mój początek był typowym skokiem na głęboką wodę. Drugą pacjentką, która się do mnie zgłosiła, była starsza pani z ranami odleżynowymi. Były ogromne i wyglądały okropnie. Na szczęście dzięki kilku sprawdzonym sposobom i wytrwałości pani Marii leczenie skończyło się sukcesem.
Jak każdy pasjonat nie tylko korzysta z gotowych receptur ale również je modyfikuje i opracowuje własne mieszanki. Pomaga mu w tym współpraca sklepu z gospodarstwami ekologicznymi uprawiającymi zioła oraz przydomowymi pasiekami.
Cud miód
Wszystko zaczęło się od artykułów autorstwa docenta Bogdana Kędzi i magister Elżbiety Hołderny-Kędzi dotyczących miodu i ich właściwości.
– To było fascynujące – mówi z przekonaniem pan Arkadiusz – wiedziałem oczywiście, ze miód ma wspaniałe właściwości dietetyczne. Wiedziałem również o leczniczych parametrach najstarszego leku słowiańszczyzny – propolisu. Ale dopiero te artykuły ukazały mi, jakim bogactwem są dla zielarza produkty pszczele.
Zaczął zgłębiać temat, podejmując jednocześnie współpracę z licznymi pasiekami w całej Polsce.
– Miód rzepakowy mam z Byczyny, mniszkowy z Wielkopolski, spadziowy z Sącza a gryczany i wrzosowy aż z Sandomierza – opowiada – W pewnym momencie mieliśmy na sklepie 15 odmian miodu, pyłek kwiatowy no i rzecz jasna propolis w postaci nalewek i maści.
Produkty pszczele niejednokrotnie dowiodły swojej skuteczności. Chociażby w przypadku pana Jana, którego hemoglobina – pomimo leków i transfuzji – rzadko przekraczała wartość 7 g/dl (gramów na decylitr). Obecnie dzięki diecie i recepturze opartej na buraczkach, miodzie i pyłku kwiatowym rzadko spada poniżej 11.
– Kiedy tłumacze moim pacjentom, że mają zacząć jeść miód albo gotowaną cebulę, pić sok z buraków albo okładać się kapustą, to czasem mam wrażenie, że biorą mnie za wariata – śmieje się pan Arkadiusz – Ale potem zdarza się, że przyjeżdżają lub dzwonią i pytają „Skąd pan wiedział?”. Wtedy wiem, że to co robię ma sens i jest potrzebne. A kiedy staram się ich przekonać do kuracji, którą proponuję, mówię, że to stara babcina metoda. Prawie zawsze ten argument okazuje się skuteczny.
Opracowała
Renata Stono

Older Entries